Joanna Szlęzak-Słomkowska
Nazywam się Joanna Szlęzak-Słomkowska. Urodziłam się w Wilnie podczas wojny 31 marca 1942 roku, więc lat mam już sporo. Moi rodzice to mama Janina i ojciec Czesław Miciukiewiczowie, z tym, że mama z domu Choromańska, a moi dziadkowie, to od strony mamy, babcia z domu Ściepuro, po mężu Choromańska i dziadek Bronisław Choromański. Co chciałaby pani usłyszeć najpierw, może?
Bardzo nas, nie tylko mnie, ale także koleżanki zainteresowała Amelia…
Choromańska.
Ponieważ już w latach trzydziestych miała praktykę dentystyczną w Wilnie. Tak wykształcona kobieta, wówczas mająca dorosłą córkę, która była studentką filologii…
Polskiej…
Na Uniwersytecie Batorego w Wilnie. Jestem ciekawa, jak zdobyła to wykształcenie? Jak doszła, że tak powiem, do takiej pozycji zawodowej?
Więc babcia urodzona była w Mińsku w roku 1886, a więc jeszcze w XIX wieku, w rodzinie, powiedziałabym pochodzącej z drobnej szlachty, aczkolwiek herbowej, bo herb ojca babci, który jest na jednym ze zdjęć przekazanych, to Oksza. Oksza to jest topór i tylko przypisany według herbarza, który teraz jest w Polsce do nabycia, jest przypisany tylko jednemu nazwisku, właśnie nazwisku panieńskiemu babci, czyli Ściepura. I jest tu jedna, taka może ciekawostka, że obok tego istnieje herb Topór, który jest częściej spotykany, a to jest właśnie ten herb Oksza, który jest związany według herbarza z tym jednym nazwiskiem. Babcia w Mińsku ukończyła gimnazjum, oczywiście rosyjskie, bo to był przecież zabór rosyjski. I zdała tam maturę. Ciekawostką z tego gimnazjum to może jest to, że były tam uczennice, bo było to gimnazjum oczywiście żeńskie, były to uczennice trzech wyznań, to znaczy były Rosjanki, Polki i Żydówki. I w związku z tym…
Prawosławne, katolickie i judaistyczne?
Tak, tak. I przychodziło trzech kapłanów, że się tak wyrażę, z tych trzech religii. I to było uszanowane. Polki miały księdza katechetę, do Rosjanek przychodził pop, i przychodził rabin do wyznawczyń religii judaistycznej.
A, jak między sobą one, że tak powiem egzystowały? Chodzi o przyjaźnie… Czy to były zamknięte kręgi, czy jakby przenikające się?
Tego nie umiem powiedzieć, bo nie wiem. Po prostu nie wiem! Ale, jak babcia po zdaniu matury, ojciec chciał wydać ją za mąż i coś tam opowiadał, że ma bardzo dobrego kandydata, bo jest majętny, ma piękne konie i powozy. Tu będzie anegdotka! A na to babcia odpowiedziała mu tak: „Ale tato, to jest rzecz przelotna, konie wyzdychają i co zostanie?! Ja chcę uczyć się dalej! (śmiech). W związku z tym poprosiła ojca, żeby posag, który przygotował jej na to zamążpójście, dał jej do ręki. I pojechała do Charkowa, o ile się nie mylę, z jakąś dalszą kuzynką, z tym, że tamta dziewczyna nie skończyła studiów, a babcia skończyła. To się nazywało dentystyka, nie stomatologia, tylko się nazywało dentystyka. Pamięta, najgorzej, trudno było przebyć przez egzamin z kości czaszki, bo był bardzo surowy profesor, który pokazywał różne wypukliny kostne na czaszce i pytał co to jest? No, niewiele to miało z zębami wspólnego, ale na tym zakończę. Jeżeli chodzi o samą uczelnię medyczną w Charkowie, to wiąże się z tym jeszcze taka powiedzmy ciekawostka, że na tym uniwersytecie, tylko odpowiednio wcześniej, jeden rok studiował medycynę Józef Piłsudski.
Ale się z Piłsudskim nie spotkała?
Nie, nie! Bo to jednak Piłsudski był od babci starszy co najmniej 22 lata, o ile ja dobrze pamiętam.
1867 rok urodzenia.
No, to wobec tego dwa…
Dziewiętnaście…
Dziewiętnaście. Tak! Więc i ukończyła ten uniwersytet, tą dentystykę, i dostała propozycję objęcia posady w trzech miastach: w Orle, to się Arioł, ja znam dobrze rosyjski z innych zupełnie powodów, Mińsk i Bobrujsk. Ponieważ sama pochodziła z Mińska, więc wybrała… Chyba najpierw Bobrujsk? Tam była krótko, a potem Mińsk. W Bobrujsku była urodzona… To potem był Bobrujsk. W Bobrujsku była urodzona moja… Nie! Nieprawda! Nieprawda! Ma wpisane Bobrujsk, ale to nie… Przepraszam! Czy to będzie można wyciąć?
Nie, proszę spokojnie opowiadać, uzupełnić, swobodnie wtrącać… To jest rozmowa.
W każdym bądź razie najpierw w Mińsku poznała pacjenta, którym był Bronisław Choromański i po prostu po pewnym czasie, nawet dość krótkim, pobrali się. Potem był taki epizod, że w ‘19 roku zaczęła się zbliżać Armia Czerwona na te tereny, już po odzyskaniu niepodległości.
Na portrecie braci Choromańskich…
Tam jest ojciec Bronisława, Oskar. Jest pies i Oskar siedzi nad psem. Ale któryś z tych braci jest ojcem Michała Choromańskiego.
Ojciec Michała to Konstanty…
Ale nie wiem, który, nie wiem. A było aż pięciu braci właśnie Choromańskich.
Tutaj nie miejsce na dokładne powiązania, ale pani profesor jest krewną Michała Choromańskiego.
Tak! W pewnym sensie tak. Więc tam był taki epizod, że gdy do Mińska zbliżała się… Ale to już było? Nie! A to przed rewolucją była ucieczka do Poznania i jakiś czas babcia z dziadkiem mieszkali w Poznaniu, ściśle w Swarzędzu. Dziadek był wtedy urzędnikiem bankowym i już po odzyskaniu niepodległości wrócili do Wilna. Przyjechali do Wilna i babcia prowadziła, aż do ‘45 roku praktykę dentystyczną w Wilnie. Gabinet przez wiele lat mieścił się na Placu Napoleona, to był tak zwany Pałacyk Reussa. Taki dom z kolumienkami, który bardzo blisko stał na Placu Napoleona, rezydencji do której przyjeżdżał często Piłsudski, który wiadomo, że kochał Wilno. I mama mi opowiadała, że jak stała w oknie swojego panieńskiego pokoiku, tam były zdjęcia mamy pokoiku, to widziała, jak Piłsudski stoi i pali papierosa. Niestety tak! I patrzy na padający śnieg! Także, no taki obrazek, może niepotrzebny? W każdym bądź razie, poza tym, jednym z pacjentów bardziej znanych babci, to był Władysław Raczkiewicz, który był później przecież premierem Rządu na Uchodźstwie… Prezydentem, prezydentem. I nie pamiętam, czy był prezydentem Wilna, czy był wiceprezydentem? Tego nie pamiętam.
Był także wojewodą i senatorem, a nawet marszałkiem senatu.
W każdym razie babcia opowiadała, że „nawet Raczkiewicz przyjeżdżał do mnie dorożką!” (śmiech)
Była bardzo cenionym dentystą.
Tak. To właściwie przed samą wojną dosyć, jak się okazało szczęśliwie, babcia przeniosła gabinet na Kalwaryjską, to ulica za tak zwanym Zielonym Mostem. Babcia twierdziła, że przeniosła się na Kalwaryjską, ponieważ coś z tym Pałacykiem Reussa… Nie wiem! Było coś nie tak! Ktoś się ubiegał o jakieś własności, coś było jakieś zamieszanie i przenieśli się na Kalwaryjską. Tam babcia miała gabinet prywatny i do ‘45 roku, do marca, kiedy to transportem trzecim wyjechała cała rodzina z Wilna, tam prowadziła gabinet. To właściwie na tym koniec. Pozwolono, przepraszam, jej zabrać gabinet do nowej Polski, jeśli można tak powiedzieć, co było zbawienne, ponieważ dostaliśmy jedną… W każdym razie sporą część, większą niż przeciętny mieszkaniec Wilna, powierzchni wagonu, ponieważ trzeba było wstawić fotel i jeszcze szafkę, i wiertło, które było „na nogę”, że się tak wyrażę. I dlatego fotel był o tyle dobry, że można było spać na tym fotelu, przecież jazda trwała do Lublina dwa tygodnie. To były mrozy, był marzec, mniej więcej początek marca, była bardzo ostra zima. Dziadek bardzo mocno chorował na zapalenie oskrzeli i ja też, ale jak widać szczęśliwie przeżyłam.
Zdjęcie takie widziałam, pani profesor jako trzyletnia dziewczynka w Lublinie.
Tak z laleczką.
Czy pani pamięta tę lalkę?
Tej lalki nie pamiętam! Nie wiem, czy ona przyjechała z Wilna, czy nie? Może przyjechała z Wilna? Natomiast jeszcze ja miałam bardzo dobrą ciocię, siostrę ojca, oboje rodzice w Lublinie już pracowali, która wtedy pracowała chyba dorywczo i bardzo dużo czasu mi poświęcała. No, ale to już jest…
Ale ja jednak poproszę imię i nazwisko cioci.
Anna Miciukiewicz się nazywała. Pracowała chyba w administracji Instytutu Hierszfelda, który potem przeniósł się do Wrocławia, bardzo się rozrósł i jest Instytutem Immunologii PAN-owskim w tej chwili, we Wrocławiu.
A może w tradycji rodzinnej zachował się taki przekaz, jak babcia zareagowała na artystyczno-polonistyczne, że tak powiem, plany swojej córki Janiny, mamy pani Profesor?
Mama była jedynym dzieckiem i „oczkiem w głowie”, i kręciła babcią, jak chciała. Przepraszam, że to powiem, ale tak było! (śmiech) Babcia na wszystko się zgadzała, co chciała, w związku z tym, tu nie było absolutnie żadnych… Nie wiem, co jeszcze chciałaby pani usłyszeć jeszcze z czasów..
A, jak mama, jak babcia wspominały Wilno, bo pani jako trzyletnie dziecko…
Ja nic nie pamiętam z Wilna, poza nalotami. I do dzisiaj bardzo nie lubię huku samolotów, nawet tych… śmigłowców. Ja to odczuwam po prostu, jako… Muszę się, że tak powiem, zorientować. W każdym bądź razie to tyle powiem. Jeżeli chodzi…
Czyli z wojny, z Wilna, zapamiętała pani naloty?
Tak.
To cały czas w pani jest?
No (…)
Dlaczego pytam? Ja nie pierwszy raz przeprowadzam wywiad i właśnie, czy to naloty na Lublin, przepraszam osoby w pani wieku…
No, tak ja już mam prawie osiemdziesiąt lat…
Dzieci z okresu okupacji, po prostu nie pamiętają ulic, nie pamiętają gruzów, tylko pamiętają ten straszny warkot i ten strach! Na przykład siedzenie w piwnicy.
O! Właśnie!
I jak je mama trzyma za rękę.
O! Właśnie! I nawet pamiętam koc, w który byłam owinięta (śmiech).
Wzór koca?
Tak! Krata była taka. Pamiętam naloty. Trudno mi powiedzieć… Podejrzewam, że to były naloty wycofujących się Niemców. I pamiętam siedzenie w piwnicy, i koc, w którym byłam owinięta, w taką beżowo-brązową kratę. To pamiętam. I warkot samolotu do dzisiejszego dnia budzi powiedzmy niemiłe… Trochę jako mały uraz mogłabym powiedzieć, że to jest…
Pozostało na zawsze.
Tak, tak…
Jest w środku w człowieku?
To jest, jakby to powiedzieć? Staję na baczność, jak to słyszę. Taki, taki…
A czy rodzice pani wspominali, jak się poznali?
Wilno?
Jak się poznali? Jak wyglądało Wilno? Jak chodzili ulicą Mickiewicza?
Tak! To znaczy, jeżeli w ogóle za Wilnem, bardziej wspominali Wilno, trochę babcia, ale wspominał dziadek i wspominał ojciec. Ojciec bardzo ubolewał nad wyjazdem z Wilna!
Czesław Miciukiewicz…
Czesław Miciukiewicz, tak. Tak! To była dla niego duża trauma. No, rodzina Miciukiewiczów, to trochę inna, zupełnie historia. A co jeszcze pani, w tym momencie, chciałby ode mnie usłyszeć? O kim, że się tak wyrażę? Lub o czym?
Może o mamie, bo potem może wrócimy do panów jeszcze trochę?
Dobrze, dobrze… A o mamie powiem krótko! Mama skończyła Gimnazjum Nazaretanek, potem poszła na Uniwersytet Stefana Batorego na polonistykę, jak już mówiłam, doszła do tak zwanego absolutorium i dostała temat pracy magisterskiej, ale już wybuchła wojna. I prawdę mówiąc nie spieszyła się z tą pracą, ale to już inna sprawa. I właściwie pisanie tej pracy częściowo przypadło na lata wojny, i egzamin dyplomowy zdawała u profesora Konrada Górskiego, aczkolwiek, to nie było magisterium z Mickiewicza, bo przecież to był znany mickiewiczolog, ale zdawała w mieszkaniu prywatnym u profesora Konrada Górskiego i jeszcze był jakiś… Nie wiem kto, z grona profesorskiego USB w komisji. I dyplom odebrała już w Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, gdzie znalazł się po wojnie profesor Konrad Górski, i miała dyplom z numerem trzy, więc jeden z pierwszych dyplomów, jaki ten Uniwersytet po wojnie wydał (…) Na ziemiach zachodnich pierwszy okres, po Lublinie, zamieszkaliśmy krótko… No, krótko! Kilka dobrych lat w Brzegu nad Odrą, to jest miasteczko pomiędzy Opolem a Wrocławiem. Tam ojciec pracował w sądzie, a po krótkim czasie zabrano ojca do Wojewódzkiego Sądu we Wrocławiu i pracował już do emerytury we Wrocławiu.
Może ja nie będę tego mówiła, ale pani ojciec, Czesław Miciukiewicz był absolwentem…
Uniwersytetu Stefana Batorego i ukończył Gimnazjum, to się nazywało Matematyczno – Przyrodnicze imienia Lelewela.
Dokumenty i zdjęcia się zachowały.
Tak, to ciotki zachowały, bo takie były akuratne.
Tak, mamy dyplom pani ojca.
Tak trochę nadszarpnięty.
Ale całkiem czytelny! Dyplom Magistra Praw Uniwersytetu imienia Stefana Batorego. Tak, że już przed wojną pani ojciec pracował na Kresach, o czym świadczy legitymacja z Nowogródka.
Tak, z Nowogródka, tam pracował w urzędzie. To było województwo Nowogródek, wprawdzie bardzo prowincjonalne, ale województwo. Tam pracował. Nie umiem powiedzieć, czy był radcą prawnym. Nie umiem powiedzieć!
Tu jest napisane, że był radcą prawnym.
A napisane! No, to tak na pewno było! I rodzice już po ślubie właśnie wyjechali do Nowogródka i tak we wrześniu ‘39 roku wrócili do Wilna na Kalwaryjską. No, bo tam trochę zbyt małe było miasteczko, tam wszyscy, wszystkich znali.
To akurat w czasie okupacji było niezbyt korzystne, zwłaszcza, że był napływowy.
Tak, właśnie tak.
Legitymacje, to nie tylko legitymacja śp. pani ojca, ale także starosty Wolskiego i jego żony Więczysławy. Legitymacja wydana przez PKP.
Tak, na przejazdy kolejowe.
I jest takim rysem tragicznym, pieczątka ostatnia-1938 rok i dwa puste miejsca, we wszystkich trzech legitymacjach.
Tak (…)
Czy rodzice odczuwali ’39 później, jako pewien rodzaj końca świata?
Tak! Oczywiście! Oczywiście! Mama twierdziła zawsze, że jej najlepsze lata zabrała wojna. Także, no to prawda. Także i potem wyjazd z Wilna, dobrze, że na Zachód, a nie w przeciwnym kierunku.
Udało się nie pojechać na Wschód!
O! Tak! I dlatego cała rodzina zdecydowała, że wyjedzie jak najprędzej, trzecim transportem, pomimo zimy, bo to był zimny marzec, ale chodziło o to, żeby pojechać na Zachód, a nie na Wschód!
Czy w rodzinie zachowały się wspomnienia prześladowań, może nawet jeszcze z czasów carskich? Czy o tym mówiono? Z okresu okupacji sowieckiej i niemieckiej?
(…)
Może pani profesor oszczędzono tych rozmów jako dziecku?
Myślę, że… Wiem o ojcu i mogę powiedzieć, że podczas wojny pracował w fabryce, w Wilnie jako prosty urzędnik. Nie urzędnik! Przepraszam, jako pracownik fizyczny. Robotnik! Tak! Natomiast krótko, ojciec w ogóle nie służył w wojsku, nie służył z powodu niedowagi, był bardzo szczupły i przed wojną po prostu nie chcieli go do wojska, krótko mówiąc. Był w rezerwie, ale…
Pani ojciec po prostu nie ukończył podchorążówki, bo biorąc pod uwagę datę urodzenia pani ojca…
Tak, ’10.
To już, że tak powiem, już po zrobionej maturze, a w jego wypadku po skończonych studiach miał obowiązek ukończenia podchorążówki, ale właśnie…
Ale go nie wzięto z tego powodu. I ojciec krótko był przez dalszego kuzyna od strony babci zresztą, był w Akcji „Burza” i był krótko w AK, gdzieś od wiosny ‘44 do lipca, końca lipca mniej więcej był w AK. Wiem, że był mało wojskowy (śmiech) człowiek. Było zgrupowanie na północ od Wilna we wsi, która nazywała się, czy koło wsi, która nazywała się Rymszany. Nie znam nazwiska dowódcy, nie znam żadnych danych dotyczących tego zgrupowania, ale to był oddział dość spory, który był szykowany w kolejności do zdobywania Wilna, Wilno w ‘ 44 roku zdobyli Akowcy.
Operacja „Ostra Brama”.
Operacja „Ostra Brama”, to była! To zresztą Jan Erdman napisał książkę na ten temat. Siostra Jana Erdmana, pani Eugenia Radecka była w pewnym sensie takim moim, trudno powiedzieć, że promotorem, ale takim opiekunem naukowym na Uniwersytecie Wrocławskim. Dzięki niej zrobiłam doktorat, chociaż promotorem był kto inny, ale to była osoba, która w pewnym sensie jakoś indywidualnie nade mną czuwała. Właśnie siostra rodzona Jana Erdmana, Eugenia. Ona pochodziła z Rygi. Za dużo!
Może tak, jeżeli pani profesor pozwoli przejdziemy troszeczkę do tradycji stołu wileńskiego… Coś na ten temat…
Na temat stołu (…)
Potrawy, które państwo przywieźli, gotowane później.
To znaczy mama moja była tak zwaną dobrze wychowaną panienką, do kuchni to raczej nie za bardzo, ale babcia, pomimo tego, kim była, to lubiła gotować i to przeszło na mnie. Przepraszam! (śmiech) Sprzątać nie lubię, ale gotować bardzo chętnie! (śmiech) Nieważne!
Ale w dwudziestoleciu międzywojennym kobiety wykształcone nie gotowały, jakaś taka była moda na niegotowanie…
Tak! W każdym bądź razie babcia oczywiście miała pomoc domową, ale kuchnią rządziła, to wszystko było pod zarządem babci. No oczywiście kołduny! To kołduny tak, natomiast nie było w modzie w mojej rodzinie na te tak zwane cepeliny, czyli to jeszcze ma inną nazwę na literę K, ale pamięć zawodzi.
Kartacze.
Kartacze nie były używane. Kołduny tak! Oczywiście śledzie pod różnymi postaciami. Dziadek lubił ryby, ale poza tym…
Który dziadek?
Choromański! Choromański lubił ryby. W jego gospodarstwie rodzinnym w Syroniszkach były stawy rybne, więc był do tego przyzwyczajony.
Jakie ryby, jeżeli można, hodowano?
Tego, tego nie wiem. Nie wiem! W każdym bądź razie poza tym bardzo dobre były wtedy wyroby mleczarskie, bo trzeba powiedzieć, że gospodarka rolna Litwinów, którzy w czasie międzywojnia mieszkali głównie na wsi, mieli dosyć wysoko postawione rolnictwo, nie to koniecznie w sensie siania żyta czy gryki, ale właśnie hodowli. I sady, i hodowla! To były dosyć ważne elementy prowadzenia gospodarstwa rolnego, nie ważne czy na poziomie chłopstwa, czy na poziomie szlachty-zaścianka, drobnej szlachty, ale to było ważne. No i oczywiście były polowania, więc dziadek opowiadał, jak polował tam na głuszce. Tak, że mięso, dziczyzna była też w modzie.
To musiał bardzo dobrze strzelać, jak na głuszce polował.
Tak! Właśnie mówił mi, że jak głuszec tokuje, tylko wtedy można iść, bo jak przestaje tokować, to wtedy iść nie można.
To się czasami w ogóle nie można ruszyć!
No, tak! (śmiech). W każdym bądź razie to tak mnie się zrobił galimatias!
Nie! Nie! To bardzo ciekawe!
No, w każdym bądź razie to kojarzenia, że tak powiem się pojawiają i jedna myśl pociąga drugą. To może wobec tego poproszę panią o jakieś wyprowadzenie z tego… Ale jeszcze, jeżeli chodzi o stół, to stół był dosyć ważny, zwłaszcza w rodzinie mojego ojca. Ciotki mi opowiadały, czyli w rodzinie Miciukiewiczów, że najczęściej już w niedzielę i święta – biały obrus i srebrna zastawa została. Domy rodziny Miciukiewiczów stały przy ulicy Konarskiego, to była ulica dosyć duża, Szymona Konarskiego i to dosyć daleko, bo to był numer pięćdziesiąty dziewiąty. Pięćdziesiąty ósmy! Przepraszam! Ale to już był duży sad przy tym wiśniowy i były grusze, i był ogrodnik do tego, mimo że dziadek Miciukiewicz był sekretarzem w Sądzie albo Okręgowym, albo Grodzkim. Musiałabym sprawdzić, jakie były sądy w Wilnie w tym czasie.
A domy były drewniane…
Tak! Były drewniane, tak, jak ja napisałam. Tak! Tak! Tak! I niestety zapaliły się od zapalającej bomby niemieckiej w ‘45 roku. /Wydarzenie musiało mieć miejsce wcześniej, bowiem Niemcy opuścili Wilno w’44/ Tak, że potem rodzice… Dziadkowie z ciotkami przeprowadzili się na ulicę Legionową do rodziny dalszej, do rodziny Łapińskich, bo moja babcia druga z ojca, matka /ojca/, była z domu Łapińska.
A jeszcze, może to będzie podsumowanie…
Dobrze.
Czy pani profesor czuje się w jakimś sensie wilnianką?
Oczywiście!
Tylko trzy lata…
Ale byłam w Wilnie, na szczęście raz tylko, ale chyba wtedy, kiedy papież został nie kanonizowany, tylko beatyfikowany. To był chyba maj 2012 rok. Tak mi się wydaje… Mój mąż uwielbia Wilno, jeszcze przed naszym związkiem, który już trwa kilkanaście lat. Ale przedtem był sam z własnej nieprzymuszonej woli, z wycieczkami, jeszcze ze swoim kuzynem, był w Wilnie ze cztery razy. Tak, że ze mną był po raz piąty. Tak, że bardzo mu się podobało to miasto. No i oczywiście Rossa, cmentarz na Rossie i tak dalej.
A, jak pani profesor tam przyjeżdża, to nic się nie przypomina?
Nic absolutnie! No, ja miałam trzy lata.
Tak, tak, ja to rozumiem, ale…
Nic nie pamiętam.
Oprócz tej traumy z wojny? Ja przepraszam, że tak dopytuję.
Pewno mnie trzymano w domu na wszelki wypadek, bo pamiętam tylko tyle, że jeżeli to była wyprawa w czasie wojny, to z ulicy Kalwaryjskiej niósł mnie ojciec na ulicę Konarskiego do tych drugich dziadków, to się tak nazywało. I wtedy mój dziadek, czyli Miciukiewicz Julian, który był bardzo wysoki, sadzał mnie sobie tutaj, i ja zrywałam jabłka z drzewa. I to mi ciotki przypomniały, ja tego nie pamiętam.
Czyli taki obraz wtórny? Dzieciństwo opowiedziane przez rodzinę…
Tak, przez ciotkę, właśnie tą Annę Miciukiewicz, która…
Może właśnie coś o drugim dziadku usłyszymy. Mamy zdjęcie…
O drugim dziadku, czyli o Miciukiewiczu Julianie?
I o tym, ale jeszcze może wróćmy do…
Do Choromańskiego? Tak! Dziadek Choromański ma miejsce urodzenia Kowno, ale to był majątek chyba jego matki, mam tu na zdjęciu, przywiozłam, która była z domu Zawadzka, ale po wyjściu za Choromańskiego Oskara, znalazła się pod Szawlami. To był mająteczek, Syroniszki /Syrutyszki?/ się nazywał, no bo, tak bardzo po litewsku, Syroniszki. /Syrutyszki?/ I tam dziadek pobierał tak zwane nauki domowe. No, bo dziadek urodzony był w 1875 roku, więc to był, jeszcze można powiedzieć głęboki XIX wiek, Rosja carska i byli nauczyciele domowi. Ale dziadek miał dość dobre pojęcie o historii, o geografii. I właściwie dziadek mi dużo czasu poświęcał już po ‘45 roku, i właśnie pierwsze informacje geograficzne, co to są strony świata, a jakie mamy kontynenty, to wszystko było od dziadka. I nauczył mnie pisać dziadek, i liczyć nauczył mnie dziadek. No, rodzice pracowali, to były czasy tuż powojenne. I dziadek już był na emeryturze, i zajmował się mną bardzo, tak, że byłam z dziadkiem bardzo związana. Tak, że rodzina się śmiała, że jestem oczkiem w głowie, swojego właśnie dziadka Choromańskiego. Ale mnie w ogóle mało opowiadano, ja już będąc osoba dorosłą pewnych rzeczy się domyśliłam z dokumentów, wywnioskowałam, trochę ojciec mi opowiadał, mama to opowiadała głównie, jak chodziła na wieczorki tańcujące (śmiech). Tak, że jako Nazaretanka… Siostry Nazaretanki na św. Józefa, który zwykle wypada w wielkim poście, ksiądz katecheta dawał dyspensę i koleżanki kolejno, w swoich domach urządzały wieczorki tańcujące. No, bo zależało na znalezieniu odpowiedniego męża, bo Nazaretanki w tym kierunku głownie wychowywały, kształciły…
A pani mama lubiła tańczyć?
O! Tak! Tak! Tańczyć lubiła!
I z pewnością umiała…
Nie wiem tylko tyle, że ojciec bardzo dobrze tańczył i właściwie poznali się na balu na Uniwersytecie.
I wytańczyli małżeństwo.
Tak! Wytańczyli małżeństwo na Uniwersytecie Stefana Batorego. Pani pewno wie, że Uniwersytet ma kilka budynków i to nie mało, a wejście główne, gdzie jest napis ma taką półokrągłą fasadę, powiedzmy, to się nazywało napoleońska czapka. Tak, to nazywali. Natomiast mama gdzieś miała czapkę batorówkę, ale w licznych przeprowadzkach, to gdzieś się zawieruszyło.
Na tym zdjęciu się zachowała, gdzie jest razem z babcią. I, jako narzeczeństwo jest w przepięknym kapeluszu.
Ojciec jest w kapeluszu. Dobrze mu było w kapeluszu.
Tak, tak! Ale pani mama też jest w kapeluszu.
A tak, tak, bo to lato było.
Pani profesor ja bardzo dziękuję za wywiad i za poświęcony czas.
Bardzo mi było miło.
Nałęczów, 11 czerwca 2021 r.
Rozmawiała Ewa Michońska.